Przejdź do treści

Menu główne:

Promocja

Archiwum

Na epitafium za wcześnie!
(20.01.2014)
Z wielkim zaciekawieniem wziąłem do rąk książkę Franciszka Walickiego pod tytułem „Epitafium na Śmierć Rock’n’Rolla”. Już sam tytuł wzbudził kontrowersje wśród muzyków
i fanów, moich znajomych i kolegów.  Przeczytałem więc tę książkę od deski do deski
i postanowiłem podzielić się moimi spostrzeżeniami, gdyż przejść obok niej obojętnie nie można.


Oto starszy pan (dla mojego rocznika „dinozaur z okresu zimnej wojny”) opowiada historię swojej pasji życiowej. Z książki tej można się dowiedzieć o kolejach losu samego autora, ale także o ludziach
i wydarzeniach, które odcisnęły piętno na jego osobowości: rodzice, kobiety, przyjaciele, wojna, szkoły, okupacja, praca zawodowa, okres stalinizmu itd.

Franciszek Walicki jest bez wątpienia człowiekiem zasłużonym dla polskiej muzyki rozrywkowej i nie ma sensu z tym twierdzeniem polemizować, ani zadawać niewygodnych pytań z gatunku „a kto mógł sobie wtedy pozwolić na wycieczki po Europie, już nie wspominając o paszporcie?” Faktem bowiem jest, że wiele naszych gwiazd i naprawdę wybitnych muzyków nigdy nie zaistniałoby dla szerszej widowni międzynarodowej, gdyby nie on.  Podobnie nie zamierzam polemizować z twierdzeniem Walickiego,

iż „wyzwolenie” Polski przez Armię Czerwoną w 1945 roku dla jednych symbolizowało ponowną okupację,
a dla innych prawdziwe wyzwolenie, bo wszystko zależy od tego, co i gdzie człowiek przeżył podczas wojny. Moi  dziadkowie i rodzice byli innego zdania i całkowicie się z nimi zgadzam. Wystarczy spojrzeć na mapę Polski przed 1939 i po 1945. Każdy ma jednak prawo do swojego zdania, zwłaszcza ci, którzy ten okres faktycznie przeżyli i odczuli na własnej skórze. Uszanujmy to, chociaż my też ponosimy konsekwencje, tu
i teraz!

Oprócz dość wyczerpujących informacji o sobie – jest to w końcu autobiografia – autor dostarcza niezmiernie dużo wiadomości o uczestnikach sceny muzycznej lat powojennych aż po lata osiemdziesiąte, z którymi miał osobiście do czynienia. Pisze o imprezach i instytucjach, których powstania był inicjatorem, o miłości do jazzu. Nie denuncjuje nikogo, a przecież niektórzy „wielcy” robili karierę na konkursach piosenki radzieckiej czy w Kołobrzegu. Pod względem artystycznym były to wydarzenia stojące na niezłym poziomie, aczkolwiek ich cel był już mniej zaszczytny. No ale gdzieś w końcu trzeba było grać!

Na marginesie: Przypominam sobie, jak któregoś dnia, po mojej bodajże czwartej odmowie wzięcia udziału

w akademii z okazji rocznicy rewolucji październikowej, zakomunikowano mi, że jak tak dalej pójdzie, to nie znajdę w kraju roboty. Znalazłem za 100 DM w przeliczeniu miesięcznie (zasadnicza), ale czynsz za pokój wynosił wówczas 150 DM. No i od ponad 20 lat jestem sobie za granicą, spokojnie patrzę w lustro – twarz jeszcze jest!

W książce znajdziemy sporo tekstów piosenek autorstwa Franciszka Walickiego pisanych pod pseudonimem Jacek Grań dla takich gwiazd, jak Czesław Niemen, Tadeusz Nalepa, Michaj Burano, Wojciech Korda i inni. Przewiną się tutaj nazwiska kilkuset osób ważnych dla historii polskiej sceny i historii Polski – np. wspomnienia z wileńskiego getta czy o „grupie siedmiu”. Jest też interesujący materiał graficzny. Warto tę pozycję mieć i przeczytać. Ostatnie strony Książki, to wypowiedzi osób, których nazwiska się w niej znalazły, tak więc zasadniczo nie ma tutaj już czego dodawać.  

Wróćmy więc do tej kontrowersyjnej tezy Walickiego, że „Rock’n’Roll umiera”. Po latach osiemdziesiątych nastąpiła ucieczka w POP i konsumpcję, tylko weterani typu The Rolling Stones zarabiają jeszcze pieniądze organizując trasy i grając stare kawałki. O ile powstanie muzyki nazywanej „rockową” związane jest
z kontestacją i protestem młodzieży (przede wszystkim w USA), o tyle Rock’n’Roll , a zwłaszcza jego polski odpowiednik Big Beat nie kojarzy się z walką i ruchem politycznym. Dlatego Big Beat mógł zaistnieć
w warunkach stalinowskich i działać jako swoisty wentyl bezpieczeństwa upuszczający „parę” z polskiego kociołka, z czego zresztą władze na Kremlu doskonale zdawały sobie sprawę.

Zmierzch Big Beatu zaczął się w momencie wykonania piosenki „Boskie Buenos” przez Korę i grupę Maanam na festiwalu Opole’80. Wszystkim z wrażenia spadły buty. Big Beat umarł, a narodził się polski Rock.

W 1980 – „O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju!”  - nastąpił prawdziwy wysyp nowych grup
a starsze, chcąc się utrzymać na fali, musiały dopasować swój styl do nowego trendu. Teksty polskich piosenek rockowych, nazywanych potocznie „kawałkami”, nie miały jednak zasadniczo nic wspólnego
z oporem i walką, najczęściej odzwierciedlały beznadziejność sytuacji i bezradność, jak np. słynna „Autobiografia” albo „Jolka, Jolka, pamiętasz”. Cenzura nie spała. „Big Beatowcy” natomiast występowali jeszcze jakiś czas w koncertach życzeń albo wyjechali  za granicę, gdzie do dzisiaj straszą rówieśników
w klubach polonijnych. Rozbłysnęli jak meteoryt w 1985 roku z okazji imprezy OLD ROCK MEETING, która podszywając się pod rocka, ściągnęła masę ludzi na widownię. Wydano nawet płytę z koncertu. I zniknęli. Tadeusz Nalepa utrzymał się długo na fali dzięki wierności bluesowi i konsekwentnej realizacji własnych pomysłów.   

Po przewrocie ustrojowym młodzież nie mając już o co walczyć, wzięła paszporty w dłoń i wyjechała. Ci,
co zostali, nie mają na nic czasu, albo jest im dobrze. Za dobrze! Na takim gruncie najlepiej żyje się dziwadłom, których dorobek można skwitować jednym słowem: chłam. Powielanie i naśladownictwo należy do dobrego tonu, a historia polskich udziałów w kiczowatym skąd inąd konkursie Eurowizji pokazuje, że co poniektórzy nie cofają się nawet przed plagiatem. Nad Wisłą i Potomakiem więcej uwagi przywiązuje się do pośladków i innych części ciała „artystek”, niż do ich umiejętności muzycznych. Nadzwyczaj dobrze czuje się też Disco Polo, przebijające brakiem jakiegokolwiek smaku nawet niemiecki Schlager. Paweł Kukiz opuścił „Piersi” i zabrał się za politykę. Nie wiadomo, czy to lepiej dla polityki, czy dla muzyki – pożyjemy, zobaczymy! Podziwiamy niezłomny charakter i samozaparcie Budki Suflera, Zbigniewa Wodeckiego i Maryli Rodowicz. W 2006 usłyszeliśmy ostatni raz Jerzego Pająka-Połomskiego wraz z grupą Big Cyc, a gdyby Mieczysław Fogiel, alias Fogg, jeszcze żył, na pewno czarowałby nadal swoim aksamitnym barytonem.
Dosyć kpin!
Walicki wskazuje ważny element mający wpływ na kariery kompozytorów i wykonawców, nie tylko muzyki rozrywkowej: indywidualność, niepowtarzalność i sięganie do własnych korzeni, czyli do muzyki ludowej,

to klucze do sukcesu. Zresztą oprócz naszych Chopinów i Kilarów do tańców słowiańskich sięgali też i inni. Nawet Richard Wagner, oczarowany polonezami, których nasłuchał się w ...Petersburgu – tak, tak, faktycznie była kiedyś moda na Polskę! - użył ich w swoich operach.  To „ludowizna” powoduje, że tak dobrze słucha się np. braci Golców czy Zakopower. A jaka jest przy tym zabawa, niezależnie od wieku, płci
czy narodowości!? Zwróćmy uwagę, jak dobrze sprzedaje się na świecie muzyka celtycka, tak blisko spokrewniona z góralszczyzną. Nie wolno zapomnieć polskiego jazzu!

Przy całym szacunku dla Franciszka Walickiego stwierdzam jednak, że na epitafium dla jakiegokolwiek gatunku muzyki zawsze będzie za wcześnie. Jak długo bowiem znajdziemy słuchaczy i „szarpidrutów”,
którzy uparcie będą grać, to Rock’n’Roll nam tak „zupełnie na śmierć” nie umrze. Na pewno przetrwa
w nurtach pochodzących od niego lub spokrewnionych i być może wróci któregoś dnia w całej okazałości, kiedy postarzałe „królowe” i „kurewny” POP-u zsiądą z betonowych kul i coś na siebie ubiorą. Być może już jest w kontrataku, tylko zagonieni w codzienności i ogłuszeni tandetą jeszcze go nie dostrzegliśmy?

Bartek Bukowski


Franciszek Walicki – Epitafium na Śmierć Rock’n‘Rolla
Wydawca: Fundacja „Sopockie Korzenie” 2012
ISBN978-83-929278-4-6


Jerzy Grodek


Warto pomyszkować nieco po autorskiej stronie Jerzego Grodka - Polaka zamieszkałego na stałe w Niemczech i poznać jego myśli zamknięte w tekstach podzielonych na:

Aferyzmy, Imponderabilia, Pyk i Przytyk, Jerzy który sie jeży, Myśli dymkiem przeplatane,
Mit Rauchwölkchen durchflochtene Gedanken.

Zapraszamy na  jego stronę      
http://www.jerzygrodek.de/


Gdzie napisał o sobie:
...
Moje pierwsze próby literackie powstawały na marginesie pamiętnika, który prowadziłem aż do szkoły średniej.
W Zespole Szkół Budowlanych w Gorzowie należałem do kółka redakcyjnego, którym opiekował się Zenon Cichy. Pisałem między innymi reportaże z życia szkoły. Miałem już pierwsze publikacje w gorzowskiej "Przemysłówce". Jeśli chodzi o formę literacką, jaką się param, to, nie wytykając jej wieku, który sięga czasu pierwszych papirusów, porównałbym ją do kobiety. Jednak to nie ja ją wybrałem, to ona mną zawładnęła....
Punktem zwrotnym mojej "skrobaniny" były zmiany polityczne w Polsce po 1989; a bodźcem do dalszego doskonalenia warsztatu stało się wygranie konkursu pt."Fraszka uśmiechem codzienności" w 1994. Swoje pomysły zapisuję skrzętnie na karteczkach, gdzie "leżakują" i nabierają swoich "procentów". Z tego archiwum od czasu do czasu cosik wychodzi na świało dzienne.

Od lewej: M.Olejniczak, Oskar Jernas, Jerzy Jernas,
Marek Fiedler, Arkady Radosław Fiedler

Arkady Fiedler – człowiek bez paszportu

Podróżnik, pisarz i korespondent wojenny, jakim był Arkady Fiedler jest osobą ciągle obecną w życiu Puszczykowa. Niestety poza najbliższym jego otoczeniem osiągnięcia tej niezwykłej i co należy stanowczo podkreślić - pionierskiej postaci zostały mocno zapomniane. Szczególnie dotyczy to ostatnich ponad dwudziestu lat, od kiedy naczelną wartością stało się posiadanie dóbr materialnych.

Niezależny reżyser filmowy z Poznania, Jerzy Jernas - który zrealizował m.in. film „Bohaterowie z Wapna”, czy „KSU – legenda Bieszczad, legenda rocka” postanowił przypomnieć współczesnym Polakom o zasługach Arkadego Fiedlera. Jak się okazuje większość osób odwiedzających Muzeum w Puszczykowie na widok książki „Mały Bizon” albo „Wyspa Robinsona” wyznają, iż to była ich pierwsza książka jaką w życiu przeczytali. Niektórzy nawet ze zdziwieniem stwierdzają, że kompletnie zapomnieli, że to właśnie Arkady Fiedler napisał legendarną książkę „Dywizjon 303”.

– Kilka lat temu uświadomiłem sobie, że koniecznie trzeba przypomnieć wszystkim losy Arkadego Fiedlera – mówi scenarzysta i reżyser filmu Jerzy Jernas. Przecież jego działalność powinna być wzorcem dla młodego pokolenia. Przyglądając się jego wielu napisanym życiorysom uświadomiłem sobie, że zawsze pomijany jest okres stalinowski. Wtedy już wiedziałem, że ten film musi opowiedzieć właśnie o tym -  najtrudniejszym okresie w jego życiu.
Razem z filmem opublikowana została książka napisana przez syna reżysera Oskara Jernasa o tym samym tytule. Pozycja jest nie tylko uzupełnieniem filmu.


- Zawiera znacznie więcej informacji o wojennych losach i dramacie, jaki pisarz i podróżnik przeżył po powrocie do ojczyzny, jest w niej więcej wywiadów i fotografii – dodał Oskar Jernas.

Emisją filmu zainteresowana jest TVP Poznań, TVP Regionalna, ale przede wszystkim TVP Kultura, TVP Polonia, Kino Polska oraz Planete +. Filmowy obraz wyprodukowało Polskie Towarzystwo Artystów, Autorów, Animatorów Kultury PTAAAK, przy współudziale finansowym Starostwa Poznańskiego.
Producentem filmu jest Polskie Towarzystwo Artystów, Autorów, Animatorów Kultury PTAAAK przy współudziale finansowym Starostwa Poznańskiego.
W ostatni piątek, czyli pierwszy weekend października, w Puszczykowie koło Poznania odbyła się uroczysta premiera książki i filmu „Arkady Fiedler – człowiek bez paszportu”.

JJ

ROLLING STONES - WARSZAWA '67
foto-album plus wspomnienia kilkudziesięciu osób

  W pierwszych dniach października  w  księgarniach  pojawiła się  książka "ROLLING STONES  -  WARSZAWA '67", dokumentująca   trzęsienie  ziemi  jakie miało  miejsce  13.04.1967  roku.
  Tego dnia, w Warszawie odbyły się dwa koncerty zespołu The Rolling Stones, wówczas obok Beatlesów najpopularniejszej grupy świata. O skali wydarzenia świadczy fakt, że znawcy dzielą dzieje polskiej muzyki rozrywkowej i naszej obyczajowości na "przed" i "po" tych koncertach. Inni przyrównują je do  lądowania  UFO niemal w  centrum  szaroburej  komuny.
Koncerty te obrosły w liczne legendy i zagadki, które w książce znajdują swoje rozwiązanie.
"ROLLING STONES  -  WARSZAWA '67" to autorska opowieść Marcina Jacobsona składająca się z relacji kilkudziesięciu prominentów, dziennikarzy, muzyków i zwykłych ludzi "z ulicy",  którym udało się dostać do Sali Kongresowej - m.in. Andrzej Olechowski, Wojciech Mann, Zbigniew Namysłowski, Maria Szabłowska, Paweł Brodowski, Ryszard Poznakowski, Maria Szabłowska, Wojciech Gąssowski - wzbogacona o ówczesne komentarze i recenzje prasowe.   
 To również wspaniały album fotograficzny, na który złożyło się ponad sto, przeważnie nie publikowanych, zdjęć: Stanisława Dąbrowieckiego, Leszka Fidusiewicza, Marka Karewicza, Janusza Klejnego, Cezarego Langdy i Jarosława Tarania.

Książkę tę czyta jak dobrą powieść, a ogląda jak album rodzinny.

Wydawca przygotował specjalną, numerowaną edycję dla kolekcjonerów zawierającą dodatkowo: wersję angielską wszystkich tekstów, reprint oryginalnego afisza oraz osiem czarno-białych reprodukcji fotograficznych, a wszystko to zapakowane w eleganckie pudełko.


dane wydawnicze:  

Wersja standard
format: 238 x270 mm
oprawa: twarda
obwoluta: kreda mat, folia 150 g/m2
objętość: 104 stron
język: polski
fotografie czarno-białe: 105 + 17
cena detaliczna: 89,- PLN   
Edycja specjalna  (500 egz.)

pudełko z tłoczonym tytułem i numerem.
format 248 x 280 x 22 mm
album + angielskie tłumaczenie tekstu
reprodukcja afisza  (795 x 270 mm)
8 czarno-białych zdjęć (200 x 200 mm) w czarnej kopercie
cena detaliczna: 199,- PLN

wydawca
Wydawnictwo C2, ul. Lelewela 4, 53-505 Wrocław
www.kolekcjonermuzyczny.pl
grzegorz.mieczkowski@wydawnictwoc2.pl

Śmierć naukowca - książka Viktorii Korb

Mój kryminał polityczny "Śmierć naukowca" opisuje afery ery transformacji ustrojowej, czyli pokojowego przejścia od socjalizmu do kapitalizmu, wręcz przeciwnego temu, co zapowiadał Marks.
Jego akcja rozgrywa się w Berlinie i w Warszawie, oraz w pociągu Berlin-Warszawa.
Powrót kapitalizmu przebiegał w Polsce o wiele ciężej niż w NRD, gdzie ten proces był wspierany finansowo i organizacyjnie przez RFN. Towarzyszyły mu też liczne morderstwa, oraz wątpliwe "samobójstwa". Opisane w tej książce zabójstwo generała Papały w roku 1998 pozostaje do dziś, 16 lat później, niewyjaśnione. Jego sprawcy nie zostali znalezieni, mimo kilku, częściowo absurdalnych procesów. Generał Papała, szef polskiej policji, był w trakcie przejścia do pracy w Interpolu.
Wiadomo jest, że krótko przed tym natrafił na ślady światowych afer im międzynarodowym handlu bronią. Równolegle opisane jest zwabienie dyrektora polskiej państwowej fabryki maszyn do szycia "Łucznik" przez Niemców do Frankfurtu nad Menem, pod pretekstem rokowań o eksporcie broni do Iraku i aresztowanie go. Te historie stały się w Polsce wydarzeniami medialnymi. Tematy te kwitną w Polsce do dziś, przy każdym nowym morderstwie lub "samobójstwie" polityków. Nierozwiązane afery kryminalne pozwoliły mi, jako autorce
na fantazjowanie w tej tematyce.
Opisuję przy tym także humorystycznie zakłamane zachodnioberlińskie, lewicowe elity z Zehlendorfu, gdzie też odkryto pewnego trupa. Pierwsze wydanie kryminału ukazało się w Niemczech 2005, gdzie miało świetne recenzje radiowe i było częściowo sfilmowane w audycji telewizyjnej "Kowalski i Schmidt". Obecnie nadeszło drugie wydanie niemieckie.
W Polsce ukazała się pod tytułem "Śmierć naukowca" w 2008, a w 2012 jako audiobook.

Viktoria Korb       

Fragment książki


"
Śmierdziało już niebotycznie. I to nie tylko w ogrodzie. Zapach pochodził bezsprzecznie z domostwa Adalberta. Tak więc Hugo zdecydował się zadzwonić na policję i poprosić, żeby ktoś przyszedł.
– Obywatelu, chyba świrujecie. To po prostu od tej dziwnej pogody. Mieliśmy w tym roku tyle powodzi, że nawet nasz kanclerz określił je jako największą katastrofę od czasu niemieckiego zjednoczenia.
Ach, jakże miał rację, przyznał w duchu Hugo, ale słuchał cierpliwie dalej.
– Mamy po prostu ciepły marcowy dzień, może cuchnie kanalizacja i wtedy powstają właśnie różne zapachy. Co innego, gdyby ktoś zaparkował nieprzepisowo przed domem. Wtedy zaraz byśmy przygnali, naprawdę natychmiast, bo zaistniałoby bezpośrednie niebezpieczeństwo. Ale tak, z powodu odrobinki smrodu? A może pański sąsiad gotuje golonkę? – dopytywał się policjant.
– Mój sąsiad z prawej jest fanatycznym wegetarianinem, a mój sąsiad z lewej, profesor Donnemua, zniknął wiele tygodni temu bez śladu. Dlatego ten smród jest bardzo zagadkowy.
– Ależ obywatelu, jako profesor na pewno siedzi całą zimę na Kanarach.
– Możliwe, obywatelu policjancie, ale jego koty miauczą już tak głośno, że słychać je nawet u nas. Można by nawet sądzić, że są wygłodniałe.
– Jeśli chodzi o koty, niech się pan zwróci do schroniska dla zwierząt albo do straży pożarnej. To
ich działka.
– Jeżeli pan nie przyjdzie natychmiast, zwrócę się do Ministra Spraw Wewnętrznych, którego znam jeszcze ze szkoły – warknął Hugo.
– Obywatelu, nie próbujcie mnie zastraszyć, ja też jestem obywatelem. Już jedziemy i zajmiemy się tą sprawą. Hugo już miał powiedzieć: „Idź na tamtą stronę muru”, ale w porę ugryzł się w język. Mur i tamta strona zniknęły bezpowrotnie, nie było już dokąd wysyłać antypatycznych osobników. Policjantom ledwie udało się opanować mdłości przy włamywaniu się do domu profesora Donnemua. Hugo i Gundula poszli ich śladem. Zwłoki Adalberta Donnemua rozpływały się na biurku. Wokół nich miauczały rozpaczliwie wychudłe do kości koty, które najwyraźniej uszczknęły już trochę jego uszu. Hugo i Gundula zwymiotowali, pozostawili wszystko policji i uciekli do domu, gdzie natychmiast nalali sobie po podwójnym koniaku. W czasie przesłuchania policjanci sprawdzili ich personalia i dopytywali, kiedy mieli ostatni kontakt z Adalbertem Donnemua. Gundula zamknęła oczy dla lepszej koncentracji i odrzekła:
– Jakieś sześć tygodni temu, był wtedy u nas na kolacji.
– Czy był z wami sam? – zapytał komisarz Ramol.
– Skąd, poświęcanie całego wieczoru jednej osobie byłoby przecież stratą czasu. Było u nas to samo towarzystwo, co w zeszłym tygodniu, ludzie, którzy stale nas odwiedzają. Wie pan, jak u wszystkich
– adwokat, doradca podatkowy, zarządca majątkowy, lekarz i aptekarz z małżonkami – odparł Hugo znudzony."

Lech Makowiecki - PATRIOTYZM

        Ośmielony ciepłym przyjęciem mojej poprzedniej  płyty ("Katyń 1940 - ostatni list", z premierowymi balladami wojennymi) - odkurzam kolejne, zalegające po szufladach utwory. Tym razem kryterium doboru jest tematyka szeroko pojętej  Wolności...
          Utwór tytułowy krążka - "PATRIOTYZM" -  jest próbą odpowiedzi na zadawane mi często przez dziennikarzy pytanie: "Czym jest dla mnie patriotyzm w czasie pokoju?"  Nie wiem, czy  w  krótkiej piosence jest to w ogóle możliwe... Ale - jak mawiał bohater "Lotu nad kukułczym gniazdem" - przynajmniej spróbowałem...

          To nieprawdopodobne, ale jedna z moich pierwszych ballad - "Miłość... Życie... Człowiek" - czekała na swą premierę prawie 40 lat! Pisana przez naiwnego 18-latka sąsiaduje teraz na płycie z utworem najnowszym - gorzką dumką "Wołyń 1943"...
          Podobnie zatrzymanego przez cenzurę PRL-u "Wolnego Najmitę" poprzedzają współcześnie napisane "Szachy" (ballada z filmu Ani Pietraszek "Zawód: Prymas Polski") . "Szachy" to historia specgrupy SB-ków karateków, działających w cywilnym przebraniu. Używano ich do dyskretnych, acz brutalnych akcji przeciw opozycji. To byli prawdziwi profesjonaliści w swym fachu; dowódca oddziału posiadał nawet mistrzowski czarny pas! Stąd rytmiczne okrzyki karate w podkładzie utworu i zdeformowany przez milicyjną "szczekaczkę" głos solisty...
          Ponadczasowe, mickiewiczowskie "Polały się łzy" i "Gęby za lud krzyczące" (tej ballady nie polubią nigdy żadni rządzący!) zaczerpnąłem z płyty "Zayazd u Mistrza Adama"... Wciąż mi się jeszcze marzy wprowadzenie dzieł Wieszcza pod strzechy...
         Uniwersalne przesłanie niesie ze sobą ballada "Błogosławiony płynie czas". To próba oswojenia smutku po stracie najbliższej osoby. Większość  ze słuchaczy odbiera ten utwór bardzo osobiście, a po tragedii smoleńskiej song zyskał zupełnie inne postrzeganie...
           W ostatniej chwili zdecydowałem o zamieszczeniu na płycie moich archiwalnych, post-studenckich nagrań ("Dziki..." oraz  "Tak długo..."), pobrzmiewających wyraźnie Dylanem, Wysockim i Okudżawą, na których się wychowałem.  Optymistyczny "Ostatni Zayazd" (dedykacja dla mego śp. dziadka Teofila, legionisty Piłsudskiego),  daje nadzieję na przywrócenie normalności w otaczającej nas "matrixowej" rzeczywistości...

                                                                                        Lech Makowiecki

Zaproszenie do księgarni

Nina Mueller & Marcin Piekoszewski otworzyli w Berlinie w dzielnicy Neukölln przy ulicy Sander pod numerem 8. polsko-niemiecką księgarnię, której celem jest zapewnienie czytelnikom w Niemczech łatwego i stałego dostępu do najnowszych tytułów z literatury polskiej oraz ich przekładów na język niemiecki.
5 listopada, w sobotę, o godz. 17-tej odbyło się oficjalne otwarcie księgarni.
Dodatkowe informacje na stronie internetowej: www.buchbund.de

WIATR OD MORZA, czyli Big Beat po szczecińsku - Film dok.

Okres małej stabilizacji lat 60-tych PRL, na Wybrzeżu był bardziej kolorowy niż w innych rejonach kraju. Dzięki importowi marynarskiemu na ulicach widać było koszule non iron, ortalionowe płaszcze i buty bitlesówki.
Od strony morza docierała również muzyka, płyty z przebojami Presleya, The Shadows ,The Beatles i cały zgiełk związany z rock and rollem. Chłopcy ze Szczecina i Gdańska mieli to pierwsi. Część z nich marzyła o podobnej karierze, sporej części jednak termin mocne uderzenie kojarzył się zgoła inaczej. Na Niebuszewie działał młodzieżowy gang "Czerwone koszule", na Gumieńcach Samuraje, a rejon ulicy Pocztowej i 5 lipca należał natomiast niepodzielnie do gangu Sorrento. Gangi na skuterach czy produkowanych w Szczecinie "Junakach" wyglądały podobnie jak ich koledzy w Liverpoolu, Paryżu czy Los Angeles.
To tutaj rodził się polski rock and roll nazywany wówczas big beatem.
Czerwono - Czarni z solistami m.in.: Kasią Sobczyk, Karin Stanek, Heleną Majdaniec, Michajem Burano, Henrykiem Fabianem oraz ogólnopolskie sukcesy pierwszej żeńskiej grupy wokalnej FILIPINKI rozsławiały imię naszego miasta.
Jeszcze  głośniej o "chłopcach z nad morza" zrobiło się po I(1962) i II(1963) Festiwalu Szukamy Młodych Talentów .To na nich debiutowali  tacy artyści jak Czesław Niemen, Kasia Sobczyk, Helena Majdaniec , Wojciech  Gąssowski, Halina Frąckowiak, Karin Stanek, Krzysztof Klenczon ,Tadeusz Nalepa i wielu innych.
Wiało rock and rollem z Trójmiasta i Szczecina na całą
Polskę.
 Film "Wiatr od morza....."    jest pocztówką dźwiękową z obrazkami tamtych szalonych lat 60-tych.

Producent: Bogdan Bogiel, Krzysztof Bielecki
Scenariusz: Bogdan Bogiel i Mirosław Salski
Zdjęcia i montaż Mieczysław Szewłoga
Reżyseria :Mieczysław Szewłoga  
Produkcja
BOOGIE PRODUCTION Bogdan Bogiel
2011


ROCKIN'BERLIN
ROCKIN' BERLIN -
Podoba mi się ta nazwa! Jest zwięzła i sugestywna. Już samo słowo "Berlin" jest nieobojętne i działające na wyobraźnię, bo kojarzy się na wiele sposobów z Kulturą i Historią przez duże "K" i"H": z muzeami, teatrami i legendarnymi kabaretami lat '20 i '30, z dramatem Wojen Światowych, z murem przez cztery dekady trzymającym to fascynujące miasto w stanie oblężenia, z prestiżowym festiwalem filmowym, targami muzyki country i Paradą Miłości, by wymienić tylko niektóre.

No i ten przymiotnik "rocking"... W pierwszym impulsie wiesz, że chodzi o muzykę rockową. I słusznie! Bo w Berlinie dużo się dzieje na tym polu: kluby, koncerty, sceny alternatywne... Ale w szerszym znaczeniu można to hasło przetłumaczyć, jako "rozkołysany Berlin", miejsce szalone, pełne twórczego fermentu, gdzie cały czas coś się dzieje. Akcja, nie stagnacja.

"Rocking Berlin", to świetny wieloznacznik. To znaczy "Rockowy" Berlin. Jeśli użyjemy skrótowej formy "rockin''' ("n" z apostrofem zamiast poprawnej końcówki imiesłowowej "ing") i wypowiemy to po Amerykańsku, wtedy mamy "rock in Berlin" - "rock w Berlinie". Ale tu przychodzą na myśl szersze skojarzenia kulturowo-historyczne z podobnymi zjawiskami z przeszłości: "Roaring Chicago" przełomu lat '20 i '30 z jego jazzem i prohibicją, czy "Swinging London" końca lat '50, gdy w powojennej, dotąd hiper-konserwatywnej Anglii budziła się nowa mentalność, obyczajowość i nowe koncepcje sztuki...

Przypomina mi się rewelacyjny film niemiecki z początku lat '80 pt "Comeback", o rockowym muzyku (grał go wokalista zespołu The Animals, Eric Burdon), który zrażony show-businessowymi układami w Stanach wyjeżdża do Berlina Zachodniego i dopiero tu znajduje warunki do swobodnego zrealizowania się. Koncepcja "Rockin' Berlin" wpasowuje się w klimat tamtych nurtów i koncepcji. Dobrze,że coś takiego powstaje!

Michael Lonstar

ROCKIN'BERLIN
ROCKIN' BERLIN -
Der Name gefällt mir! Er ist kurz und aussagekräftig. Schon allein das Wort "Berlin" ist einem nicht egal und wirkt auf die Vorstellungskraft, denn dieses Wort verbindet man auf unterschiedliche Art und Weise mit einer großen Kultur und mit einer außergewöhnlichen Geschichte. Ich darf hier nur einige Kulturereignisse und Anstalten erwähnen, ohne den Rahmen zu sprengen: die Museen, die Theater, legendäre Cabareten der 20-er und 30-er Jahre, das Drama der Weltkriege, die Berliner Mauer, die vier Jahrzehnte lang diese faszinierende Stadt im Belagerungszustand hielt, ein berühmtes Filmfestival, Country-Musik-Messe und die Love-Parade.

Das Wort "rocking"... Man weiß sofort, dass es sich um die Rock-Musik handelt. Richtig! In Berlin passiert eine ganze Menge: Klubs, Konzerte, alternative Bühnen... Breit verstanden könnte man die Losung als "schaukelndes Berlin" übersetzen, ein verrückter Ort, voll schöpferische Fermentation, wo ständig was los ist. Aktion, keine Stagnation.

"Rocking Berlin" ist eine wunderbare Vieldeutung. Es bedeutet auch "rockig" Berlin. Wenn wir die Kürzel "Rockin" anwenden ("n" mit Apostroph statt der richtigen Endung "-ing") und dies amerikanisch aussprechen, bekommen wir "Rock in Berlin". Aber hier kommen auch die gedanklichen Assoziationen kultureller und geschichtlicher Art mit ähnlichen Erscheinungen aus der Vergangenheit: "Roaring Chicago" in 20-er und 30-er Jahren mit Jazz und Prohibition, "Swinging London" vom Ende der 50-er Jahre, als im bisher hyper-konservativen Nachkriegsengland eine neue Mentalität, Brauchtum und neue Kunstideen erwachten.

Ich erinnere mich an einen hervorragenden deutschen Film vom Anfang der 80-er Jahre mit dem Titel "Comeback", über einen Rockmusiker (gespielt vom Sänger der "Animals", Eric Burdon), der enttäuscht von Show-Business-Beziehungen in den USA nach West-Berlin kommt und erst hier die Voraussetzungen für seine freie Selbstrealisierung findet. Das Konzept "Rockin' Berlin" passt sich ins Klima dieser Strömungen und Ideen hinein. Es ist wirklich sehr gut, dass so etwas entsteht!

Michael Lonstar

Rzeszów
Spotkanie z legendą
polskiego bluesa.

RockinBerlińczyk Bartek Bukowski spotkał się
z Tadeuszem Nalepą, a dokładniej, napotkał jego pomnik,
stojący w Rzeszowie na ulicy 3-go Maja.
Jeżeli ktoś chciałby mieć zdjęcie z polską legendą bluesa, powinien pofatygowac się do Rzeszowa.

PO PROSTU



W magazynie bawarskiej Polonii "Po Prostu"  napisali o nas...(na str.12.)

http://po-prostu.eu/images/stories/obrazki/arch_pdf/jesien_2010.pdf

Lech Makowiecki - KATYŃ

Śpiewana lekcja historii

                                                 Witam!
Uprzejmie informuję, że na rynku muzycznym pojawiła się moja płyta z premierowymi balladami wojennymi pt. "KATYŃ 1940 - OSTATNI LIST". Krążek zawiera 10 utworów, opisujących najważniejsze dla Polski epizody  II wojny światowej.

Dla mediów są to piosenki zupełnie nieznane; jednak w internecie (zwłaszcza na You Tubie) mają już swych zagorzałych fanów... Tytułowy song z płyty doczekał się już  kilkunastu wersji i grubo ponad pół miliona wejść. Wpisy młodych internautów są wzruszające... Właściwie to tylko dlatego postanowiłem sam wydać tę "śpiewaną lekcję historii" (duże firmy fonograficzne nie były nią zupełnie zainteresowane).

Tu można posłuchać amatorskich wersji  kilku ballad:
http://www.zayazd.pl/zayazd-na-you-tube.php
       
Za granicą zespoły "Lube" czy "Sabaton" mają swoją całkiem pokaźną "niszę" odbiorców. Rzecz w tym, że my, Polacy, mamy prawo do własnej oceny Historii; szwedzka kapela równie ochoczo śpiewa o bohaterstwie polskich żołnierzy pod Wizną, jak i męstwie pancerniaków z  Africa Korps  feldmarszałka  Rommla...

Licząc na wsparcie medialne mojej prywatnej "misji"
Pozdrawiam serdecznie

Lech Makowiecki
www.zayazd.pl
                                                                                 
                                                  
P.S. Informacje o płycie:

http://www.zayazd.pl/katyn_1940_ostatni_list.php



Przesłanie płyty "Katyń 1940 - ostatni list":


                      Te ballady pojawiały się w mej wyobraźni nagle, pod wpływem impulsu, wzruszenia, deja vu ("Szloch").
Pisane jednym tchem,  na kolanie,  w kilka minut. Bez poprawek i skreśleń...

     Wojenne historie. Zbyt osobiste, łzawe, niemodne....  Latami wstydliwie skrywane w zakurzonych szufladach.  Jak "Klasztor" -  pokłosie studenckiej wyprawy auto-stopem na Monte Cassino (omal nie wywołałem wtedy III wojny światowej)...  Jak "Błogosławiony..." (requiem) - rozpaczliwa próba oswojenia smutku po stracie najbliższych...

       Film "Kolumbowie"  obudził we mnie balladę "Czterdziesty Czwarty"...      "Ostatni Żywy Człowiek" - to wizja zagłady ORP "Orzeł" -  po samobójczym staranowaniu wrogiego okrętu... Utwór "Honor i Gniew" przypomina, komu zawdzięczamy wolną Ojczyznę... "Marsz Najemnika" to z kolei studium tego, który tę wolność odbiera. Gdziekolwiek, komukolwiek.

      Najnowsza piosenka -  "Quo vadis, Polonia?" - jest moją niezgodą na panoszące się w naszym kraju chamstwo i  głupotę... I zarazem przestrogą...

      Tragedia smoleńska przypomniała nam o tradycyjnych wartościach. Ośmielony, opróżniam zakurzone szuflady.

      Nie szukajcie na tej płycie przebojów.  Szukajcie prawdy. Wszystko już było, świat jest powtarzalny. Patrząc wstecz możecie uratować swą przyszłość... Setki tysięcy wejść i wzruszające komentarze młodych internautów pod balladą "Katyń 1940" (ostatni list) daje nadzieję, że jej przesłanie nie trafia w próżnię...

               Czego sobie, Państwu, a zwłaszcza Polsce z całego serca życzę...

                                                                                               Lech Makowiecki      

Obrazki z Egiptu

Rock ma wiele skojarzeń: góry skaliste w Ameryce, lodowce na Antarktydzie, dla nas takim miejscem mimo ciszy 3300 lat  jest sala kolumnowa ze 134-ma potężnymi kolumnami w kształcie kwiatów (łodyg) papirusu, świątyni Amona w egipskim Karnaku, którą wybudowali faraonowie: Seti I i jego syn Ramzes II.
Potęga tych kolumn i magia tego miejsca, mogłaby być natchnieniem dla niejednego rockowego zespołu, a zainspirowana nimi płyta, na miarę Pink Floyd'owskiego  - The Wall.


"Spojrzenia nie tylko na TEY-a"… nowa  książka o poznańskim kabarecie

Rozmawa z  Stefanii Pruszyńskiej  z Krzysztofem Wodniczakiem,  autorem książki "Spojrzenia  nie tylko na TEY-a"…

Czy łatwo było Tobie "powspominać"   i   porozumieć się  z bohaterami tamtych czasów, aktorami i twórcami kabaretu TEY?
- Co prawda, nie jestem "  kadłubkiem"  ani dobrym archiwistą swoich artykułów,  lecz pamiętam wiele z nich z lat siedemdziesiątych. Pomógł mi najbardziej w przypomnieniu pewnych faktów TEY-owych Aleksander Gołębiowski, który twierdzi, że wówczas najmniej pił - i dlatego najwięcej pamięta...Napisałem tę książkę, gdyż takie socjologiczno-artystyczne zjawisko,  jak TEY,  nie zostało dotychczas należycie odnotowane. Zaledwie pięćdziesiąt  omówień, wywiadów, artykułów, trzy prace magisterskie, jedna licencjacka, kilka wydań kasetowych i płytowych - to plon dziesięcioletniego istnienia TEY-a i trzyletniej działalności TEYATRU. To stanowczo za mało. Dodam jeszcze, że jeden z TEY-owców -  Krzysztof Jaślar napisał 19 lat temu też książkę o TEY-u, ale więcej w niej kabaretu niż Jaślara. U mnie jest inna konstrukcja. Więcej jest Wodniczaka (a raczej jego wędrówek ) niż TEY-a, który dla mnie jest pretekstem do pokazania środowiska i ludzi kultury - tej oficjalnej i tej niezależnej - Poznania.

Wspominasz o artykułach na temat TEY-a. Przyznaj się do swojej aktywności popularyzatorskiej, swoistej  misji  w tej  kabaretowej materii i dopowiedz, jak wyglądała Twoja droga do tej książki.
- Od lat poruszam się, korzystając z niegdysiejszych dokonań, chodzę alejami wspomnień, co prawda muzycznymi, organizując koncerty poświęcone Elvisowi Presleyowi czy Czesławowi Niemenowi Wydrzyckiemu, ale wspominki parateatralne to pierwsze wezwanie, które  sobie narzuciłem. Przypomniałem lata siedemdziesiąte, choćby z tego powodu, że czynnie uczestniczyłem jako recenzent,  opisując wszystkie programy kabaretu TEY. Pisałem o nich na łamach "Gazety Poznańskiej", "Tygodnika  Kulturalnego", "Śpiewamy i Tańczymy, "Synkopy", "Panoramy".

Zastanawia mnie inspiracja, która sprawiła, że książce nadałeś tytuł  "Spojrzenia nie tylko na TEY-a"?...
- Od 1968 roku, kiedy przybyłem do Poznania, by rozpocząć studia socjologiczne na UAM, związałem się z Klubem Dziennikarzy Studenckich działającym przy Radzie Okręgowej ZSP. Wydawano tam jednodniówkę "Spojrzenia", z którą nawiązałem współpracę. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych redagowałem nawet tematyczne numery - rockowy, reggae, bluesowy. PRL był wtedy tak opisywany, jak powinien wyglądać, a nie tak, jak wyglądał naprawdę. Jednak żaden z programów TEY-a nie rozgrywał się w nieokreśloności. Każdy zawierał  wyraźne charakterystyczne cechy miejsca i czasu…

Moc kabaretowych spektakli TEY-a jednak wynikała z kreacji  Zenona Laskowika i innych postaci tej sceny - prawdy odczuwanej silnie i powszechnie, a dławionej przez cenzurę i panujący ucisk komuny nad klarującą się z latami coraz wyraźniej społeczną wolą  odmiany systemu z powodu ambiwalencji  na co dzień (szeptano jedno w domu i w środowiskach nie znoszących czerwonego kagańca, a w oficjalnej sytuacji  "filozoficznie" milczano). TEY czerpał jednak wtedy jednak wielką siłę z tak ostro zarysowanych sprzeczności i śmieszności systemu, które zresztą miały także swoją dramaturgię w powadze losów ludzkich, twórczych ograniczeniach i tej szarzyźnie życia - z ewolucją ku kolejkom po papier toaletowy... Jak postrzegasz sam te programy?
- Te programy stanowiły swoiste studium opisu, niekiedy kontemplacji, a i nie odrzucało polityki. Autorzy i wykonawcy TEY-a nie obierali typowych sekwencji obrazowych, lecz - pogłębienie metafizyczne. I wyznawali niemodną wiarę w człowieka. Próbowali złapać kontakt z sobą, ale podróż była ryzykowna...

Wielu kojarzy kabaret TEY z Zenonem Laskowikiem, uznając  go za najważniejszą postać i kreatora specyficznej formuły scenicznej prezentacji, cieszącej się sympatią widzów.  Czy TEY to jednak tylko sam Laskowik?
- Otóż, nie deprecjonując estradowej osobowości Zenona i jej wartości, trzeba jednak stwierdzić, że nie mniejsze znaczenie w kreowaniu TEY-a jako  zjawiska pokoleniowo-kulturowego i jego legendy niemalże mieli wszyscy, którzy choćby zaledwie epizodycznie otarli się o tę scenę lub na niej się pojawili. Byli to przede wszystkim muzycy, scenografowie, tekściarze, drugoplanowi wykonawcy, a także organizatorzy imprez.  TEY  jednak nie zaistniał na ugorze, który trzeba było nawozić, jak radził  działaczom kulturalnym Stanisław Jerzy Lec. Ten kabaret wyrósł przecież ze środowiska, z którym w jakiś sposób  się identyfikował lub był identyfikowany. Uczestniczył w jego artystycznej kreacji, mającej wszelkie znamiona kultury studenckiej, którą jednakże uznawano za niewielki fragment polskiej kultury narodowej.

A pamiętasz ten moment z redakcji Dziennika Wielkopolan "Dzisiaj", gdy  z mojej sieci informatorów (ten zamysł jednak troszkę działał) zadzwonił jeden z nich, by sprzedać swoją tajemną hiperwieść, że Laskowik rzucił TEY-a i założył torbę listonosza? Moje śledztwo na poczcie... i Twoja inicjatywa jako redaktora naczelnego...
- Tak. Rzeczywiście. Zenon  nie od razu to chciał ujawniać...
Gdy pracowałam nad korektą-redakcją tej  książki - niosło mnie wiele razy w krainę śmiechu z uwagi na dobrą pamięć  tych spektakli  i  cytowane przez Ciebie  fragmenty. I nie tylko... Czy wiesz coś o tym?
-  To chyba dobrze świadczy o tej książce, że  takie fragmenty kabaretu w niej działają z tak artystycznym wzbudzaniem optymizmu.


ALBUM

Marek Karewicz - "Człowiek ze złotym obiektywem"

Wybitny fotografik   - Marek Karewicz bywa w Sopocie bardzo często. Tutaj ma swojego osobistego managera Wiesława Śliwińskiego i wspólpracującą z nim Fundację "Sopockie Korzenie". Jego bliskim przyjacielem jest również V-ce Prezydent  Wojciech Fułek,  który wsparł inicjatywę producenta filmu - VIDEO STUDIO Gdańsk - w organizacji kolejnego wydarzenia na czesc Marka .
W sopockim Multikinie 24bm odbedzie się przedpremierowy pokaz filmu dokumentalnego Pt. "Człowiek ze złotym obiektywem" w reżyserii Tomasza Radziemskiego, wyprodukowany przez Video Studio Gdańsk w koprodukcji z programem 2 TVP S.A. i Domem Spotkań z Historią - Instytucją Kultury Miasta Stołecznego Warszawy.
Autorami scenariusza są: Wojciech Fułek, Tomasz Radziemski, Paweł Chmielewski. Do organizacji pokazu przyczyniły się poza w/w instytucjami, DKF Sopot , Towarzystwo Przyjaciól Sopotu i Multikino Sopot.
Film poświecony jest niezwykłej postaci fotografika, animatora kultury - Marka Karewicza, którego dokonania w postaci wielu wystaw krąża po całym  świecie. Jest nierozerwalnie związany z Wybrzeżem Gdańskim dokumentując ponad 50 letnią historię muzyki jazzowej i rockowej w  Polsce.  Dokument filmowy pt. "Człowiek ze złotym obiektywem" to barwna i nasycona historią opowieśc o muzyce, fotografowaniu i fotografowaniu muzyki….. Te trzy wątki filmu spaja osoba Marka Karewicza, fotografika z przebogatym dorobkiem, którego głównym tematem są ekspresyjnie grający muzycy, w większości znani jazzmani. To on przez niemal 50  lat rejestrował wszystko co się działo na muzycznej scenie w kraju.
W filmie pełnym archiwalnych materiałów bohater opowiada anegdoty związane z atmosferą, jaka towarzyszyła koncertom między innymi Rolling Stonsów, Milesa Daviesa, Elli Fitzgerald i wielu polskich wykonawców. O Marku, który jest również autorem niemal dwóch tysięcy okaldek płytowych mówią między innymi : Irena Santor, Ewa Bem, Wojtek Korda, Hanna Bakuła, Marek Gaszyński, Franciszek Walicki, Piotr Metz, Wojciech Trzciński, Zbigniew Korpolewski, Rosław Szajbo, Grzegorz Markowski, Leszek Możdżer, Przemek Dyakowski oraz Stefan Kraszewski i Maciej Kosycarz.  Wedrówkę po wydarzeniach muzycznych dopełnia próba porównania dzisiejszego sposobu fotografowania, w dobie fotografii cyfrowej, z klimatem jaki towarzyszył robieniu zdjęc w latach 60-tych czy 70-tych ubiegłego stulecia, kiedy w aparacie spoczywała klisza, a gotowe odbitki powstawały w ciemni fotograficznej.
Ten film już miałem zaszczyt obejrzec i serdecznie zapraszam wszystkich fanów fotografii do premiery, która odbedzie się uroczyscie na antenie TVP2 już wkrótce, a o dokładnym terminie na pewno poinformujemy naszych czytelników.
Marek Karewicz jak mało kto zasłużył na taki wspaniały dokument i cieszę się bardzo, ze tak mocno jest związany z Sopotem o którym wspomina bardzo często w swoich niebywałych anegdotach o gwiazdach rodzimego i swiatowego showbuiznessu.

Niech żyje rock'n'roll, jazz i "nasz"  Marek!

Wieloletni jego fan i przyjaciel

Wojtek Korzeniewski

Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego